Ha! Pierwszy raz od wielu lat mialam ferie zimowe! Choc przymiotnik "zimowy" nie bardzo jest tu na miejscu... Korzystajac z dwutygodniowej przerwy w szkole "wyskoczylysmy" z innymi wolontariuszkami do sasiedniego Peru na cale 12 dni :).
Piersze kroki (wieeele krokow stromo pod gore...) skierowalysmy do (obowiazkowego przeciez
w Peru) Machu Picchu. Zakladajac, ze kazde dziecko te nazwe slyszalo, a jakies szczegoly albo zna albo sobie "wygoogluje" nie bede bawic sie w redagowanie mini przewodnika, tylko pokaze kilka obrazkow.
w Peru) Machu Picchu. Zakladajac, ze kazde dziecko te nazwe slyszalo, a jakies szczegoly albo zna albo sobie "wygoogluje" nie bede bawic sie w redagowanie mini przewodnika, tylko pokaze kilka obrazkow.
Aaa nie.. jeszcze nie. Troche przesadzilam z tymi pierwszymi krokami, bo przed wyprawa do najslynniejszego miasta Inkow, zatrzymalysmy sie na prawie 2 dni w innej inkaskiej osadzie - Ollataytambo. Naprawde urocze miasteczko z bardzo dobrze zachowanymi inkaskimi drogami
i fragmentami zabudowan. Mnie osobiscie z jakiegos powodu bardzo przypominalo klimatem nasza podkrakowska Lanckorone. Kto wiec nie planuje w najblizszym czasie wyprawy do Peru - powinien wybrac sie wlasnie tam. Sladow Inkow co prawda nie uswiadczy, ale dowie sie za to niemalo
o konfederacji barskiej, a przeciez wstyd by bylo wiecej wiedziec o Inkach niz o naszych konfederatach. Ale odbiegam troche od tematu, wiec juz don powracam.Oto Ollataytambo:
i fragmentami zabudowan. Mnie osobiscie z jakiegos powodu bardzo przypominalo klimatem nasza podkrakowska Lanckorone. Kto wiec nie planuje w najblizszym czasie wyprawy do Peru - powinien wybrac sie wlasnie tam. Sladow Inkow co prawda nie uswiadczy, ale dowie sie za to niemalo
o konfederacji barskiej, a przeciez wstyd by bylo wiecej wiedziec o Inkach niz o naszych konfederatach. Ale odbiegam troche od tematu, wiec juz don powracam.Oto Ollataytambo:
Kiedy juz podreptalysmy po okolicy, a wieczorami nacieszylysmy sie nieco dobrym winkiem
w tamtejszych knajpkach (ja bylam za tym ciut steskniona, bo wyobrazcie sobie - na misji winka nie serwuja;-p), pierwszym pociagiem dotarlysmy do Machu Picchu Pueblo.
w tamtejszych knajpkach (ja bylam za tym ciut steskniona, bo wyobrazcie sobie - na misji winka nie serwuja;-p), pierwszym pociagiem dotarlysmy do Machu Picchu Pueblo.
skad juz rozpoczelysmy nasza wspinaczke uswietniona kilkugodzinnym ulewnym deszczem
ale wynagrodzona wkrotce pobytem w robiacym ogromne wrazenie, legendarnym Machu Picchu
Z Huayna Picchu rozciaga sie ponoc niesamowity widok na Machu Picchu. Ponoc, bo przy pogodzie ktora nam sie akurat trafila - widok ten przypominal morze rozlanego mleka... Co prawda, raz po raz, robila sie w tym mleku na chwile jakas dziura, ale wtedy wszyscy przebywajacy akurat na tym wyjatkowo waskim szczycie, rzucali sie do miejsca z ktorego przez te dziure bylo cos widac, zeby to cos sfotografowac. Ja, porownawszy gabaryty swoje i przeciwnikow i oceniwszy na tej podstawie swoje szanse krytycznie, nie wzielam udzialu w tych zawodach, wiec widok z Huayna Picchu na zawsze bedzie mial dla mnie czar tonacej w bieli tajemnicy...
Po Machu Picchu przyszedl czas na Cuzco - polozona na przeszlo 3300 m n.p.m. stolica Imperium Inkow, ktora po jakichs czterech wiekach po zalozeniu jej przez pierwszego inkaskiego wladce - Manco Capaca (o ile takowy rzeczywiscie istnial), zostala zdobyta przez Pizzaro, spalona
i zbudowana na nowo przez Hiszpanow (oczywiscie juz nie jako inkaska stolica...).
i zbudowana na nowo przez Hiszpanow (oczywiscie juz nie jako inkaska stolica...).
Z Cusco udalysmy sie nad najwyzej polozone i najwieksze wysokogorskie jezioro swiata - Tititaca.
I po pierwszym noclegu w niezbyt urodziwym Puno, ruszylysmy zwiedzac wyspy. Mmm... te wyspy to moje miejsce w Peru. Podobaly mi sie chyba najbardziej. Naprawde pieknie, malowniczo, spokojnie i melancholijnie. O, jak bardzo nierzeczywisty wydawal sie tam Wroclaw z calym jego wiecznym pospiechem, tlokiem, halasem, betonem i wszystkim tym co na codzien pozera tyle naszego czasu, energii i wewnetrznej ciszy...
I po pierwszym noclegu w niezbyt urodziwym Puno, ruszylysmy zwiedzac wyspy. Mmm... te wyspy to moje miejsce w Peru. Podobaly mi sie chyba najbardziej. Naprawde pieknie, malowniczo, spokojnie i melancholijnie. O, jak bardzo nierzeczywisty wydawal sie tam Wroclaw z calym jego wiecznym pospiechem, tlokiem, halasem, betonem i wszystkim tym co na codzien pozera tyle naszego czasu, energii i wewnetrznej ciszy...
Na pierwsza wyspe - niewielka, polozona na 4000 m n.p.m. Taquile, dotarlysmy po prawie dwugodzinnej przeprawie ta oto lodzia:
po czym wedrowalysmy sobie po niej do zmiechu, podziwiajac widoki, wdychajac czyste powietrze, wsluchujac sie w cisze, rozkoszujac sie uczuciem spokoju i wolnosci i kierujac mysli do Tego, ktory to wszystko tak cudownie urzadzil
Po tej kilkugodzinnej sielance zjadlysmy pyszna kolacje u miejscowych gospodarzy i udalysmy sie na spoczynek w przygotowanych przez nich izbach.
Dom w ktorym spalysmy, jak wszystkie na wyspie, urzadzony jest bardzo, bardzo prosto i skromnie. Wszystkie pomieszczenia domu wychodza bezposrednio na podworze, kuchnia to mala izdebka z li i jedynie glinianym piecem i jedna, gliniana poleczka. ( Gdzies mam chyba zdjecia, ale niestety - wrzucam jak popadnie nie przebierajac specjalnie, bo czuje presje wrzucenia na szybko nowego posta... ;-p). Na wyspie nie ma ani jednego samochodu, a jej mieszkancy nie maja ani biezacej wody, ani pradu (co wyjasnia czesciowo tajemnice tej rozkosznej ciszy...).
Prad jako taki tu jest, ale ma go tylko szkola i zdaje sie - dwie rodziny, ktore wyrazily takie zyczenie. Wiekszosc mieszkancow jednak - nie specjalnie jest nim zainteresowana. Nasz gospodarz wyjasnil, ze prad - to rachunki na ktorych oplacenie nie bardzo ich stac, ale tez nie bardzo widzi potrzebe fundowania sobie takiej zbednej fanaberii jak elektrycznosc.
Nastepnego dnia przyszedl czas na niezbyt odlegla od Taquile wyspe Amantami
a potem na Uros - plywajace wyspy z trzciny. Jest ich na Tititaca okolo 60, a na kazdej z nich zyje mniej wiecej 25 - 45 osob w zbudowanych, rowniez z trzciny, domach. Mieszkancy tych wysepek mocno trzymaja sie swoich, kultywowanych od kilku wiekow tradycji, utrzymuja sie z rybolostwa, tradycynych wyrobow z trzciny i... z nas, ciekawskich turystow, ktorzy chca choc na chwile podgladnac to tak inne od naszego, codzinne zycie (choc warto dodac, ze nie wydaja sie zbyt zachlanni, bo wizyta na kilku wyspach, to laczny koszt nie przekraczajacy 20 zlotych, lacznie
z przeprawa lodzia w obie strony i pomiedzy wyspami)...
z przeprawa lodzia w obie strony i pomiedzy wyspami)...
Ani rzad Peru, ani nikt inny specjalnie sie do nich nie wtraca, a kazda z wysepek rzadzona
(a wlasciwie nadzorowana) jest przez jej prezydenta wybieranego co roku rotacyjnie przez kolejne, mieszkajace na danej wyspie rodziny. A jak sie komu sasiedzi nie podobaja - moze sobie zbudowac swoja wyspe (trwa to od roku do dwoch lat), "odlupac" te czesc wyspy, ktora sam zajmuje lub przeniesc na inna.
(a wlasciwie nadzorowana) jest przez jej prezydenta wybieranego co roku rotacyjnie przez kolejne, mieszkajace na danej wyspie rodziny. A jak sie komu sasiedzi nie podobaja - moze sobie zbudowac swoja wyspe (trwa to od roku do dwoch lat), "odlupac" te czesc wyspy, ktora sam zajmuje lub przeniesc na inna.
a tu, jedna z zyczliwych mieszkanek wyspy, zauwazywszy moje babskie, lakome spojrzenie jakim omiatalam jej kolorowe kiecki, zaprosila mnie do siebie (chatka na oko nie wieksza niz 6-7 m2)
i pozwolila poprzymierzac ;)
Nastepny przystanek (jakze odmienny...) to stolica Peru - Lima
Lima, jaka jest, kazdy widzi. ;-p Choc nie do konca, bo upal panowal w niej tak nieznosny, ze wyciaganie aparatu fotograficznego wydawalo mi sie byc czynnoscia zbyt wyczerpujaca (podczas spacerow po miescie), lub zbyt trywialna (podczas wielogodzinnego samotnego spaceru brzegiem Pacyfiku).
Zmusilam sie do tego tylko kilka razy, w tym np. zeby pokazac, ze nasi tu byli :). Oto Matka Boska Czestochowska w towarzystwie Sw Jacka w Iglesia de San Pedro
Poniewaz, jak wspomnialam powyzej, upal Limy mocno dawal sie we znaki - ucieklysmy z niej
w bardzo logicznym kierunku, bo... na pustynie w okolicach miasta Ica.
w bardzo logicznym kierunku, bo... na pustynie w okolicach miasta Ica.
Zawsze zastanawialam sie co takiego jest w ogniu i wodzie, ze mozna siedziec bez slowa i gapic sie na nie godzinami (przyjmniej ja moge, ale jak zdiagnozowal kiedys jeden z moich przyjaciol - prawdopodobnie miewam osobliwe napady swoistego autyzmu ;-p). Teraz do tych dwoch hipnotyzujacych zywiolow oficjalnie dolaczam piasek. Na duze ilosci piasku rowniez mozna gapic sie bardzo dlugo i z przyjemnoscia...
Mozna siedziec i sie gapic, ale nie trzeba. Mozna tez urzadzic sobie np rajd buggy. :) "Przejazdzka" po stromych i wysokich wydmach byla tak szalona, ze wymieka kazdy rollercoaster, z ktorym mialam do tej pory do czynienia... Czyli zabawa przednia z pobudzajaca dawka adrenaliny.
Mozna tez pozjedzac po piachu na desce (ja preferowowalam styl nieklasyczny - lezacy)
lub po prostu sturlac sie z gorki, dzieki czemu piach z uszu wysypywalam jeszcze przez kolejne 3 dni...
Po pustynnych "grach i zabawach" noc spedzilysmy w tej oto, uroczej oazie - Huacachina
Nastepnego dnia, ostatniego juz dnia naszej peruwianskiej wyprawy - Islas Balletas - wyspy archipelagu Paracas, z widokiem na Candelabro - wysokie na prawie 130 m - znaki wyryte w gorze piaskowej (nie bardzo wiadomo przez kogo - rozmaite teorie obstawiaja jako autorow przedinkaskich mieszkancow dzisiejszego Peru, piratow lub Sw. Marcina),
oraz skalne krajobrazy i wieelka ilosc, ogladanej z bliska, rozmaitej zwierzyny - foki, lwy morskie, male pingwiny i cale mnostwo ptactwa
Ferie, ferie i po feriach... Od powrotu z Peru do naszego Oyacoto minal nieco ponad tydzien, a ja piszac o tej wyprawie, mam wrazenie, ze miala miejsce taaak dawno...
Od tygodnia znow normalny rytm pracy i troche zmian. Ale o tym juz innym razem, co...?