poniedziałek, 1 grudnia 2014

Hola Todos,

dzis krotka relacja z wycieczki do Oriente czyli wchodniego regionu Ekwadoru porosnietego lasami deszczowymi. Wybralysmy sie tam z dwiema innymi wolontariuszkami Nevena i Sina.

Zainstalowalysmy sie w hoteliku Banana Lodge w Misahualli w prowincji Napo:



Tak, tak - oczy Was nie myla. To wyglada jak przedsionek raju. Hotelik niedrogi, niesamowicie czysty (to wazna uwaga, bo generalnie w Ekwadorze nie szaleje sie tak bardzo za sprzataniem...) i polozony nad samiutka rzeka Napo, ktora szumiala nam do snu. Przy tym o dziwo - no mosquitos.

A samo Misahualli to male, spokojnie i przyjemne miasteczko slynace z mnostwa malp, ktore z jakiegos powodu je sobie upodobaly i wszedzie ich pelno. Ich samych i ich zlodziejskiego malpiego procederu. Ostrzezono nas bowiem,  ze te lobuzy potrafia podejsc ciuchutko do, nic niepodejrzewajacego, turysty (miescowi nie w ciemie bici i im taki malpiszon nie podskoczy), otworzyc torbe (posiadaja wszak przeciwwstawny kciuk dajacy w zyciu ogrom, niedocenianych przez nas mozliwosci) i pozyczyc sobie
to i owo na wieczne nieoddanie...


na powyzszym zdjeciu - malpa, to ta z prawej (gdyby sie jakis nieobeznany zlosliwiec znalazl...;))

No i po odespaniu podrozy, ruszylysmy na calodniowa wycieczke po dzungli. Kilka kilometrow lodzia, a potem 5 godzin wedrowki przez lasy deszczowe

Oto kilka widoczkow:







nasz osiemnastoletni przewodnik:

za ktorym dzielnie podazamy...:



raczac sie  w krotkich przerwach zywymi mrowkami... (pyszne, takie... cytrynowe ;) )


a podczas przerwy dluzszej - przytarganym dla nas przez przewodnika lunchem:


pod koniec krotka wizyta u mieszkajacych w glebi Selvy los indigenas:





ktorych potomstwo tak przeprawia sie codzien do szkoly na druga strone Napo:




A nastepnego dnia, samodzielna juz, wycieczka trzech gringo-girls do cudnego zakatka wodospadow, do ktorego na skutek zbiegu pewnych problemow technicznych i wlasnej niefrasobliwosci dotarlam przez dzungle boso w blocie po kostki. Ale ta odrobina wysilku i stresu (czy moja naga stopa nie zakloci przypadkiem naleznego spokoju jakiejs jadowitej gadziny...) zostala w pelni wynagrodzona wspaniala kapiela pod wodospadem...







i drobnym bananowym posilkiem. Przyznam, ze to najromantyczniejsze okolicznosci na pozarcie banana
w calym moim dotychczasowym zyciu...;)



I tyle z Oriente.

Niniejsze wspomnienia z wycieczki dedykuje wszystkim dzielnym ludziom przykutym codzien do biur, biurek i komputerow (szczegolnie pewnej firmy na wroclawskich soltysowicach). Przez caly czas nosilam Was tam w sercu przepelnionym bezbrzeznym wspolczuciem... ;-p

Widoki i wrazenia na prawde cudne i gdybym wczesniej nie widziala Suwalszczyzny i Polesia, prawdopodobnie bylabym sklonna uznac Selve za najpiekniejsze miejsce na ziemi.


Dzis juz codziennosc, ale o tym juz nie teraz, bo nie wszystko na raz.

Wspomne tylko, ze to codziennosc wcale dla mnie nielatwa, bo mimo przezywania wspanialych rzeczy i wspanialych ludzi dokola, daja mi sie tez mocno we znaki rozne stresy, smutki i smuteczki. Bariera jezykowa nie tylko nie wydaje sie zmniejszac, ale wrecz powiekszac... To wiecie czego tu potrzeba... :)

ps. zlosliwe komentarze, ze potrzeba tu solidnej nauki prosze sobie milosiernie darowac...;-p

5 komentarzy:

  1. Isia twoje relacje czyta się jak fajną książkę przygodowo-podróżniczą, dlatego prosimy (my ludzie przykuci do biurek i innych gó…nianych miejsc pracy) pisz jak najczęściej z tego Innego Świata. A tak na marginesie nie wiedziałem, że ten wolontariat to taka fajna robota, he He. Marcin - brat

    OdpowiedzUsuń
  2. Halik wysiada, Cejrowski małe piwo! A to dopiero początek. Nie tylko istnieją tacy przykuci do biurek, ale też stare pierdoły, które i tak się nigdzie daleko nie ruszą, a szczególnie tam, gdzie ludzie chodzą do góry nogami.
    Mama: zwracam uwagę jednak na te, mam nadzieję, małe smuteczki i pewnie tęsknotę. No cóż, ta wyprawa to jak niedziela i święta, a dni zwykłych jest znacznie więcej. Przed naszą dzielną córką jeszcze wiele podobnych przygód, ale też i ciężkiej pracy, Podejrzewam,że za miesiąc dwa, to my będziemy musieli zaglądać do słownika hiszpańskiego, żeby zrozumieć wiadomości od córki. Każde wiadomości są dla nas bardzo cenne i czekamy na nie,
    Tata: pisz pamiętnik, wydamy go po Twoim powrocie.
    Całujemy!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. ....my przykuci do biurek...a tam dzieci na bosówe łódką do szkoły zasuwają..... po co to komu....?, jak wystarczy zjeść banana i wszystko już git:)
    całusy
    Proszę, pisz!!!!!!!!!!! super się to czyta! i to dowód na to, że Ty tez spędzasz przy kompie sporo czasu i okulista przyda nam się tak samo, hehehehe:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciociu, jak smakowały mrówki? Te drzewa wyglądały jak w Polsce.
    Tosia

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciociuniu, jak ci smakowały te mrówki? Czy one były słodkie, gorzkie, koszmarne,
    czy też w sam raz? Cała rodzina jest ciekawa co robisz co dzień. Ciociu
    napisz coś!
    Julka.

    OdpowiedzUsuń